Jeden tydzień Władka Chicago
Poniedziałek
Na pół dnia zgubił się nam Edek z Grajewa. Poszedł zakupy robić, a co do którego sklepu wszedł, to wydawało mu się, że za drogo. No to szedł dalej i dalej, aż się zgubił... Wieśniak, myślał, że jest w Grajewie (gdzie są tylko dwie utwardzone ulice: Ełcka i Wierzbowa, tak Edkowi dokuczamy. Na Ełckiej mieszka jego żonka z bachorami, a na Wierzbowej –rodzice). Chicago to duże miasto, chwila nieuwagi i po tobie: przepadniesz jak kamień w wodę. Na szczęście Edek nauczył się ode mnie kilkunastu słów po angielsku, to się o drogę rozpytał pewnego Polaka, bo jak się zapytał po angielsku jednej pani, to ona go sprała po pysku , a Edek nie wiedział dlaczego. Bo język angielski, to nie to co polski: powiesz co chcesz i już! W angielskim to trzeba bardzo uważać, żeby wyrazów w zdaniu nie pomylić, i żeby słów nie przekręcić, bo jak tylko cokolwiek zakombinujesz po swojemu, to powiesz co innego niż chciałeś. Edek na ten przykład o drogę chciał zapytać, piętnaście słów angielskich które zna, źle w zdaniu poustawiał i po twarzy oberwał, bo zapytał panią, czy ma cipkę czystą. Ale na szczęście spotkał innego Polaka, i jakoś go tamten właściwie pokierował... Jak się Edek cieszył jak nas zobaczył! Popłakał się ze szczęścia Trochę mi go było szkoda, ale wychowawczo go zrugałem, żeby na przyszłość bardziej przezorny był. Powiedziałem mu: ty głupi jezioranie z Grajewa, nie mogłeś na chodniku strzałki malować, żeby nie pobłądzić? Taki był szczęśliwy, że nawet nie obraził się i do bicia nie startował.
Wtorek
Stało się nieszczęście, rusztowanie nam ukradli. A robota czasowa, komin murujemy i na jutro skończyć musimy. Całą budowę obszukaliśmy: ja, Edek, Małpa, Stówa i Żarówa. Po rusztowaniu ani śladu...co robić, co robić?... ale jak szukałem rusztowania, to w jednej takiej pakamerze, szczudła znalazłem. W Ameryce na budowach używa się szczudeł zamiast rusztowań czy drabin w prostych robotach: malowaniach, gipsowaniu, szlifowaniu ścian. To mówię do Edka, trudno kończ robotę ze szczudeł. A Edek z mordą na mnie, że mu życie miłe, nigdy na szczudłach nie chodził i ryzykował nie będzie! Niech który młodszy ze szczudeł dokończy i patrzy się na Małpę, bo on z nas najmłodszy jest. A Małpa nie taki głupi, prosto się wyłgał, że murować nie potrafi. Mówię do Edka: Edek to byle murzyn na szczudłach popierdala szybciej niż ty na własnych kulasach, a ty stracha masz? Spróbuj, nauczysz się, to jak wrócisz do Grajewa będziesz się przed wieśniakami popisywał! Na honor i ambicję mu wjechałem i Edek zmiękł. Zaczął próbować, ale co na tych szczudłach stanie, to pierdyk i leży, i tak z 10 razy. Aż mnie złość naszła, mówię: Edek koniec tych wygłupów, właź na szczudła, a ja z Małpą będziemy je trzymać, Stówa i Żarówa będą ci materiał podawać. I wzięliśmy się do roboty... tylko Małpa postanowił zapalić, a zapomniał, że prawe szczudło trzyma i do kieszeni po papierosy sięgnął, a szczudło na chwilę puścił...jak Edek runął... jak leciał na dół to kilka rozpaczliwych ewolucji akrobatycznych w powietrzu wykonał i wylądował na Małpie. Żarówa właśnie
zaprawę podawał, to obaj na niego runęli i się skotłowali..., Edek się z pod nich wygramolił, jak złapie szczudło, jak zacznie nim Małpę i Żarówę napierdalać... i wtedy wszedł murzyn co sobie szczudła w pakamerze schował, a jak zobaczył, że ich tam nie ma, to po całej budowie zaczął szukać, tak jak my rusztowania. I bardzo źle trafił, bo właśnie Edek szczudło na Małpie połamał, a taki był rozjuszony, że jeszcze by komuś przypierdolił... i na murzyna trafiło. Też mi się oberwało jak murzyna ratowałem, bo ja bardzo wyczulony jestem na niesprawiedliwość i jak komuś się krzywda dzieje, to staję w jego obronie. Murzyn uciekł, a myśmy robotę dokończyli z rusztowania, bo szef pożyczył na kilka godzin, a nam zapomniał o tym powiedzieć.
Środa
Dzwonił szef, do końca tygodnia mamy się nie pokazywać na budowie, bo szuka nas policja. Murzyn zgłosił pobicie. To nawet się dobrze złożyło, bo Edek złapał prywatnie taką małą fuchę. Ścianę z cegły trzeba zburzyć i kartonowo gipsową postawić. Żeby chłopakom przykro nie było, to im nic o tej robocie nie powiedzieliśmy. Ja powiedziałem, że idę do Samanty, a Edek, że do kościoła. Trochę się dziwowali, że Edek tak do kościoła z samego rana, ale nie za bardzo, bo Edek bardzo pobożny jest: sam nie wypije, a księdzu zaniesie, żeby tamten wypił. Zresztą grajewianie i łomżanie, to bardzo pobożny naród, co do jednego na każdej mszy niedzielnej się odliczają, a jak który nie przyjdzie, to albo dlatego że obłożnie chory, albo dlatego że już umarł. A już dla odmiany łodziaki, to bardzo antyklerykalne są , takiego to możesz spotkać w kościele tylko na pogrzebie, a i to pod warunkiem, ze to właśnie jego chowają.
Lubię z Edkiem pracować, raz że to silne i pracowite chłopisko, dwa - jak go odpowiednio zabajerować, to sam całą robotę wykona i nawet się nie zorientuje, że ty mu tylko przeszkadzałeś. Wzięliśmy się do roboty (to znaczy Edek się wziął, a ja mu tylko podgadywałem), Ścianę Edek zburzył w godzinę, a ja w tym czasie konstrukcję robiłem pod ściankę z karton płyty. Gruz z wyburzenia, jak zawsze, postanowiliśmy załadować do środka nowej ścianki, bo kontener na gruz kosztowny jest, a dolarów szkoda. Ale gospodarz nie w ciemię bity i coś zmiarkował. Robota skończona a on się pyta gdzie gruz? Mówię mu: jak to gdzie? Wywieziony w kontenerze! A Edek czerwony się zrobił jak burak, bo on już taki ma charakter, że nawet jak ktoś inny skłamie a on o tym wie, to się zaczerwieni. A gospodarz mówi, proszę zrobić dziurę w tym miejscu w ścianie i pokazuje miejsce gdzieśmy gruzu nasypali. Ale ja już mam ten numer na kilku budowach przetrenowany, niby to we wściekłość wpadłem, że ktoś nas niesłusznie oczernia, jak nie złapię szpadel, jak nim w ścianę nie przyjebię w miejscu gdzieśmy z Edkiem wełnę mineralną włożyli. Dziura się w ścianie zrobiła wielkości Edka głowy, gospodarz się wystraszył, wełnę zobaczył i dalej nas przepraszać, a Edek stoi jak posąg i ani me, ani be, ani kukuryku, tylko jeszcze bardziej poczerwieniał....Dziurę w ścianie załataliśmy, gospodarz jeszcze 50 dolarów dorzucił za niesłuszne posądzenie...tak, że dzień należy uznać za udany.
Czwartek
Małpa chyba jakąś francę załapał i co gorsza nie wie z kim, bo w burdelu do którego uczęszcza w poniedziałki i czwartki- bo wtedy taniej jest- za każdym razem inną panienkę testuje. Kartę stałego klienta Małpie dali, co go upoważnia do dodatkowej dwudziesto procentowej zniżki. Żarówa genitalia mu pod światło obejrzał, bo on z nas najstarszy i najmądrzejszy jest (studia jeszcze w Polsce za komuny kończył) i zdiagnozował rzeżączkę. Małpa wystraszony do lekarza pobiegł. Ja zaraz do baru w którym Samanta pracuje udam się. Edek list postanowił do domu napisać -to ma robotę na cały dzień. Stówa od wczoraj jeszcze nie wytrzeźwiał, i śpi. Żarówa pranie robi i popija przy tym z butelki...lenistwo jak w niedzielę. Pomogę Samancie w sprzątaniu, to wcześniej do hotelu pójdziemy. Zawsze wynajmuję hotel na dwie godziny, bo nie lubię pędzić na złamanie karku, a Samanta też jest stateczna w tych sprawach.
Samanta w barze sprząta, murzynką jest, ale niczego sobie, niejedna biała mogłaby jej pozazdrościć urody i figury Edek mi ją odradza, mówi, że niewykształcone jest, a dodatkowo czarna. Kiedyś mi taką gadkę wstawił, żebym z niej zrezygnował, mówi: zdjęcie wyślesz do domu, listonosz list otworzy dolarów szukając, zobaczy cię jak na zdjęciu z murzynką stoisz, rozgada i wstydu rodzinie narobi na cały Niemodlin. Rodzinę hańbą okryjesz...nie słucham go, bo co mam zrobić jak powodzenia u białych kobiet nie mam, bo dość szpetnej urody jestem? Co będę wybrzydzał? Samanta mówi, że mnie kocha, bo dla czarnej kobiety, to byle biały łapserdak, jest już księciem z bajki. Rodziny Samanty się trochę obawiam, bo murzyni to naród zadziorny, do bitki skory i białych nie darzą specjalną sympatią.
Piątek
Telefonował z hotelu Gienek (w recepcji stoi, z Opola jest, a to o rzut beretem od Niemodlina,), że moja Samanta z jakimś murzynem pokój wynajęli na trzy godziny! ...Do wszystkich diabłów!!...na trzy godziny! Toż on mi Samantę zamęczy! Ale nie był do końca Gienek pewny, czy to moja Samanta, bo murzynki do siebie bardzo podobne są. Pobiegłem żeby się upewnić, bo przecież z murzynem nie będę się Samantą dzielił... schowałem się za kotarę i czekam...wychodzą... a serce wali mi jak młot, myślę, wypadałoby murzynowi i Samancie mordy obić, ale jak już mnie policja szuka, to jakoś nie wypada...ale kamień mi spadł z serca jak ich zobaczyłem...to nie Samanta...jak Gienek mógł się tak pomylić? Gdzie jej tam do Samanty. Uff...musiałem się z Gienkiem napić, tak się zestresowałem!
Sobota.
Idę do Samanty na obiad, chce się mną rodzinie
pochwalić, ale pietra mam. Bo jak ten murzyn co mu
Edek skórę przetrzepał tam będzie?... Może nie pozna? Dla murzynów wszyscy
biali są do siebie podobni, tak jak dla nas murzyni. Kwiatki kupiłem dla mamy
Samanty, żeby na wieśniaka nie wyjść...idę, dzwonię do drzwi, Samanta otwiera,
a w środku aż czarno od murzynów, i to takich domieszką z białej krwi nie rozjaśnionych! Cała
rodzina Samanty odliczyła się w komplecie: sześciu braci, trzy siostry, ojciec,
matka i jeszcze jacyś krewni, razem ze 20 osób. Wszyscy tylko na mnie patrzą, a Samanta dumna
jak paw do stołu mnie prowadzi. Kwiatki matce dałem, w rękę ją cmoknąłem , trochę się skrzywiła z obrzydzenia, (mnie też na
moment zemdliło) rękę w fartuch obtarła, i zaczęła do stołu podawać. Rozglądam
się po towarzystwie, widzę, że jeden z murzynów bardzo badawczo mi się
przygląda, a oko ma podbite i dwa szwy na czole...czyżby
to ten sam cośmy go z Edkiem sprali? ...Jak to on, to po już mnie...udaję,
że go nie widzę, nie mogę się też odzywać, żeby mnie po głosie nie poznał...ale na szczęście mama Samanty zupę podaje, jak zajmę się
jedzeniem, to nikt się nie będzie dziwił, że taki małomówny jestem. Łyżkę z zupą
podnoszę do ust....Chryste panie ...co to jest?? Edkiem
śmierdzi, a co gorsze włosa na łyżce zauważam. Ja obrzydliwy nie jestem: na głodnego to i gówno bym zjadł, ale niech bym w tym
gównie choć jednego włosa zauważył, to od razu zwymiotuję! A to dodatkowo włos
murzyński, nie wiadomo z jakiej części ciała wypadł i komu! A może on z pod pachy matce Samanty
wypadł, albo i jeszcze i z czegoś gorszego?...Jak nie rzygnę...jeszcze
tylko głowę
zdążyłem odwrócić od stołu, i wszystko na podłogę... cisza
się zrobiła jak makiem zasiał, murzyn z podbitym okiem od stołu się zerwał.... myślę sobie, już po mnie, poznał mnie...a
on do kibla poleciał po wiadro i szmatę, żeby pawia pozbierać...zabrałem mu narzędzia i sam posprzątałem, w końcu zbieranie
pawi swoich i cudzych to dla mnie nie pierwszyzna.... I już atmosfery
świątecznej do końca obiadu nie było. Cała rodzina Samanty zaczęła sobie ze
mnie robić jaja, co chwila któryś z murzynów udawał, że będzie wymiotował, murzyn z
podbitym okiem z wiaderkiem do niego
biegł, a pozostali wybuchali śmiechem. Też się głupkowato uśmiechałem, żeby na
ponuraka nie wyjść, nawet sam udałem, ze następnego pawia rzucam,
żeby rodzinie Samanty przyjemność sprawić, w końcu mi się to znudziło,
wkurwiłem się i sobie poszedłem.....a na kwaterze
właśnie Małpa wódkę stawiał w intencji szybkiego wyzdrowienia. Miał rację Żarówa, mendochwyt
zdiagnozował rzeżączkę i zaordynował 15
zastrzyków...film mi się urwał gdzieś tak o drugiej
nad ranem...
Niedziela.
Jezus Maria, co to tak okropnie dudni?? Budzę się cały zlany potem, łeb mi pęka, oddechu nie mogę złapać i jeszcze to okropne dudnienie...jak nie poprawię klinem, to już po mnie! Muszę znaleźć, choćby ćwiartkę gorzałki...szukam w butelkach porozrzucanych po podłodze...ani kropli...o coś się potykam... to Edek, albo wczoraj do łóżka nie zdążył dojść, albo z niego spadł, nie mam siły go podnosić... co robić, co robić... królestwo za ćwiartkę oddam...przypominam sobie, że Edek zawsze ma w walizce pół litra na czarną godzinę zachomikowane... szukam walizki, znalazłem, ale jest pusta. Widocznie wczoraj wybiła czarna godzina...jak mi zimno, cały się trzęsę, spociłem się jak mysz, i jeszcze to rozrywające głowę dudnienie...wiem, zadzwonię do Gienka do hotelu, niech ze dwie flaszki przyniesie, daleko nie ma...ale teraz znajdź w tym chlewie telefon!... szukam...jakaś Nokia na Edku leży musztardą pobrudzona, chyba w nocy próbował Edek do domu dzwonić a przy tym coś podżerał...ludzie, czy wy już mniejszych klawiszy w telefonach nie możecie instalować?...nie mogę wybrać numeru, co wcisnę to od razu dwa przyciski, ręce w musztardzie ubabrałem...za grube mam paluchy do takiego delikatnego instrumentu, i za bardzo wibracyjne ... kładę telefon tak jak leżał, na Edku. ... Co robić, co robić?...nie mam wyjścia muszę biec do hotelu, do Gienka, on zawsze ma gorzałkę. Ubieram się w pospiechu, nawet nie wiem czy w swoje ubranie, biegnę, czas nagli, jak się zaraz nie napiję, to zwariuję... i to straszne dudnienie...już jestem w hotelu, jest Gienek, w recepcji stoi....uff! Jestem uratowany! Gienek o nic nie pyta, tylko jak mnie zobaczył wyciągnął z pod kontuaru butelkę i wlał mi pół szklanki...żeby tylko szklankę do ust donieść i nie rozlać...udało się. Gieniusiu kochany życie mi uratowałeś, powtórz jeszcze raz to samo ... Gienek powtarza...wypijam jednym haustem...już mi powoli przechodzi, o jak błogo, dudnienie ustaje, jakoś tak dobrze mi się zrobił, tak sennie i romantycznie. Szkoda, że Samanty przy mnie nie ma, przytuliłbym się do niej i zasnął. Mówię do Gienka: daj klucz od jakiegoś pokoju, zdrzemnąć się muszę, siły nie mam wlec się z powrotem na kwaterę... kątem oka widzę, jak szef Gienka wychodzi ze swojej pakamery...Gienek też to zauważył i oficjalnie pyta na ile godzin? No cóż tym razem trzeba będzie zapłacić pełną stawkę, bo tak to Gienek oszukuje. Wynajmujesz pokój na 2 godziny, a Gienek pisze w zeszyt, że na godzinę... i już jest do przodu...wynająłem na 2 godziny, szef Gienka zdziwiony, że bez Samanty...Od razu usnąłem, a jaki miałem piękny sen.... Idę z mamą i tatą Aleją Wolności w Niemodlinie, do kościoła chyba idziemy, bo dzwony kościelne słyszę. Ale nie, mama skręca w Opolską, a do kościoła trzeba by skręcić lekko w lewo w Wojska Polskiego. Mama mnie wystroiła w komunijny garniturek, krawatkę założyła, tata prowadzi za rączkę Samantę. A też ją wystroili, w najładniejsze ubranka jakie mogli w Niemodlinie kupić, warkoczyki jej zapletli z kokardami. Ojciec dumny jak paw, że on biały, małżonka biała, a córeczka murzyńska im się urodziła, dziecko za rączkę prowadzi. Wszyscy się za nami oglądają, komentują jakie ładne dzieci i do rodziców podobne, a jak pięknie ubrane. Ubranka chyba zagraniczne? Do cukierni nas prowadzą. Mama zamówiła sobie lody sokowe bo się odchudza, a Samancie i mnie potrójne waniliowe z polewą czekoladową i bakaliami na wierzchu. Ojcu suchary i herbatę , bo na cukrzycę choruje. Siku mi się zachciało , idę do łazienki, a jakiś szósty zmysł mi podpowiada, żeby jednak nie sikać, bo nieszczęście z tego jakieś będzie...ale sikam, a jakoś mi tak niewygodnie, jakoś tak niecodzienne. Wracam na salę - każdy co swoje już zjadł, na mnie tylko czekają. Już miałem zacząć jeść...aż tu nagle słyszę jakiś rumor, jakieś wrzaski, dobijanie się do drzwi...budzę się przerażony i sam nie wiem gdzie jestem: byłem z rodziną w cukierni, a tu nagle przeniosłem się do jakiegoś obskurnego, śmierdzącego, pełnego pluskiew i pcheł pokoju...ale już wracam do rzeczywistości, bo Gienka widzę w drzwiach, mówi, że już 2 godziny minęły i muszę opuścić pokój, bo go wynajął na godzinę jakiejś parze Chińczyków....Wściekłość mnie ogarnęła, bo lodów zjeść nie zdążyłem, a ten mnie już wygania...mówię mu: Gienek, nie mogłeś poczekać aż lody zjem? Pięć minut by cię zbawiło? Do rachunku byś dopisał....Ty parszywy świniaku, jak bym ci tak przypierdolił, to może byś się w końcu kultury nauczył...Gienek gały wybałuszył ze zdziwienia o jakich ja lodach bredzę, ale zmiarkował, że szajba mi bije z przepicia, odskoczył ze dwa metru ode mnie, bo wie jaką mam rękę ciężka, a ja się złożyłem żeby cios wyprowadzić i Gienkowi przyjebać, ...ale w powietrzu tylko ręką zamachałem i się przewróciłem...Gienek zmienił po mnie pościel -bo w całym tym zamieszaniu nasikałem pod siebie - a ja na niego w tym czasie w recepcji czekałem. Wziąłem od Gienka litr wódki, żeby kolegów poratować jak się pobudzą i zaczną walczyć o życie, i podreptałem na kwaterę. Do Edka z Grajewa, który już 7 lat tyra na budowach, żeby na mieszkanie zarobić, bo z żoną , dwojgiem dzieci i teściami w dwóch pokoikach się gnieździł w Grajewie. Do Małpy z Końskich, który jak sobie policzył, że aby kupić mieszkanie za to co zarabiał w mleczarni, musiałby pracować 240 lat - to wsiadł w samolot i przyleciał do Ameryki, żeby rzeżączkę złapać, bo przez 3 lata nic nie zaoszczędził. Do Żarówy z Warszawy, którego wyrzucili z roboty w jakimś instytucie naukowym, bo machloje odkrył i policję powiadomił. Nigdzie go do jakiejkolwiek roboty nie chcieli w Warszawie przyjąć, raz, że za stary, a dwa, że kabel. Do Stówy z Łodzi, który kredytów nabrał i nie oddał, bo go wspólnicy w interesach wyrolowali, i do Ameryki przed wierzycielami uciekł. Niosę dla nich dwie flaszki wódki, kupionej od Gienka z Opola, który Jagielonkę ukończył z wyróżnieniem aż na dwóch fakultetach, a w hotelu wymienia zaspermione prześcieradła na czyste...kolejny, pracowity, pełny wrażeń tydzień za mną. Drepczę chwiejnym krokiem na kwaterę, a przez drogę modlę się żarliwie: Panie Boże, który z góry patrzysz na mnie, na Edka, na Gienka, Małpę, Stówę i Żarówę, i zapewne robi Ci się niedobrze na nasz widok, bo okropne z nas gałgany i do wszelkich grzechów skore, miej nas w swojej opiece i spraw, abyśmy cali, zdrowi i bogaci powrócili do swoich rodzin, i abyśmy mogli żyć w dostatku, godności i uczciwości w swoich Niemodlinach i Grajewach. Proszę Ciebie o to Panie, ja Władek z Niemodlina, z którego powodu masz w ostatnich latach same tylko zgryzoty i utrapienie. Ale obiecuję poprawę i tym razem, z Twoją pomocą, słowa może(?) dotrzymam!
Anthony Ivanowitz
16. października. 2009r.