Z mojego wielkiego
bólu
„…za grosz przydatnego wykształcenia, ale za to jakie pyskate!...”
Takim kapitalnym i jakże celnym stwierdzeniem, internauta o nicku „oldgeorge” skwitował toczoną na łamach „Rzeczpospolitej” dyskusję na temat polskich absolwentów wyższych uczelni, ofiar boomu edukacyjnego w III RP.
Jeśli w efekcie zainwestowania przez państwo polskie i studentów (a raczej ich rodziców) kilkunastu miliardów złotych rok rocznie, statystyczny absolwent polskiej uczelni nie otrzymał „za grosz przydatnego wykształcenia” i nauczył się jedynie pyskować, to przyznajmy uczciwie, że boom edukacyjny przyniósł Polsce dość skromne efekty! Jednak mimo wszystko idzie ku lepszemu! Zauważmy, że również za komuny polskie uniwersytety uczyły przeważnie pyskowania (głównie na amerykański imperializm, na rodzimych kułaków i zaplutych karłów reakcji, na niemieckich rewanżystów, burżuazyjnych krwiopijców, radomskich warchołów, na elementy antysocjalistyczne, niebieskich ptaków, itd.), jednak nauka tej cennej umiejętności trwała zdecydowanie dłużej za komuny, niż obecnie- w III RP. Profesor Stefan Niesiołowski, poseł na Sejm i jednocześnie wybitny fachowiec od pyskowania, kształcił się na komuszych uniwersytetach lat kilkanaście i dopiero całkiem niedawno osiągnął taki poziom w pyskowaniu, że stało się ono jego profesją. Każda partia polityczna (o ile ją na to stać) może sobie wynająć pana Niesiołowskiego do pyskowania, zaś ten pan pyskuje zawodowo z wielkim talentem i ogromna wprawą, co wystawia dobre świadectwo komuszym uczelniom, na których zdobył „szlify”. Raz pan Niesiołowski pyskuje w barwach PIS-u i wówczas „obsrywa” PO – jeśli został wynajęty przez braci bliźniaków. Innym znów razem obrzuca błotem PIS i braciszków – jeśli został zakontraktowany przez PO. Aktualnie (o ile mnie pamięć nie myli) poseł Niesiołowski pyskuje w barwach PO i obsrywa PIS, albo i odwrotnie, i co ważne pan ten w „temacie” pyskowania nie powiedział jeszcze ostatniego słowa!
Przykład pana Niesiołowskiego, który aż kilkanaście lat kształcił się na komuszych uniwersytetach na fachowca od pyskowania, pokazuje dobitnie, że system edukacji na czasów PRL-u stał na skraju przepaści. Na szczęście za czasów III RP, zrobiliśmy w „temacie” edukacji ogromny krok naprzód! Współczesny absolwent wyższej uczelni, potrafi pyskować nie gorzej od Niesiołowskiego już po 2-3 latach nauki, góra pięciu. Świadczą o tym najlepiej przeróżne fora internetowa , na których bez umiejętności pyskowania nie ma czego szukać. Pan Niesiołowski dochował się całej plejady pojętnych uczniów, z których wielu jest na dobrej drodze, aby przerosnąć mistrza. Jest to bardzo budująca informacja! Co prawda pracodawcy nie są zbytnio zachwyceni polskim boomem edukacyjnym, gdyż naiwnie oczekują, że uczelnie nauczą studentów jakiś pożytecznych umiejętności, ale kto by się przejmował ględzeniem jakiś kapitalistycznych krwiopijców.
Liczenie na to, że postkomunistyczna kadra „naukowa” polskich uczelni nauczy studentów jeszcze czegoś więcej niż tylko pyskowania, świadczy o wielkiej naiwności pracodawców. Gdyby w roku 1989 (w którym komuna obaliła komunę tak, że i obalony i obalający spadli jak kot na cztery łapy) wprowadzono w Polsce takie same przepisy prawa dotyczące kadry dydaktycznej wyższych uczelni jak w Niemczech, to ostałoby się tej kadry na polskich uczelniach może z 5% jej pierwotnego stanu! Przypomnijmy w tym miejscu, że po połączeniu dwóch państw niemieckich, z uczelni dawnego NRD wydalono wszystkich „naukowców” bijących pianę na temat marksizmu i leninizmu, oraz tych którzy porobili doktoraty i kariery udowadniając wyższość socjalizmu nad kapitalizmem w każdej dziedzinie Weryfikację „przeżył” 1 (słownie: jeden) naukowiec, z dziedziny „nauk społecznych”. Reszcie pozwolono wspaniałomyślnie wykładać na wyższych uczelniach niemieckich…kafelki. W Polsce nic takiego nie nastąpiło, wręcz przeciwnie! Najwięksi „ogłupiacze” polskiej młodzieży za PRL-u, fachowcy od marksizmu, leninizmu, stalinizmu, ekonomii politycznej socjalizmu, historii PZPR-u i innych bratnich partii komunistycznych, doktorzy od teorii Miczurina i Łysenki, fachmani od wpływu Lenina na teorie wytrzymałości materiałów stosowanych przy budowie mostów, wybitni specjaliści od teorii socjalistycznych funkcji mieszkania, oraz socjalistycznego współzawodnictwa pracy w brygadach młodzieżowych, oni wszyscy jak jeden mąż pociągnęli edukacyjny wózek z PRL-u do III RP, i pchają go ochoczo nadal z efektem opisanym na wstępie. Guru polskiej ekonomi, prawie, że murowany kandydat polskiej „nauki” na laureata ekonomicznej nagrody Nobla, pan Balcerowicz (za komuny lektor marksizmu i leninizmu na wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR), gdyby miał pecha „robić” w nauce w NRD, zostałby tam potraktowany tak samo jak i pozostali „ogłupiacie” i mógłby co najwyżej - tak jak i oni - wykładać na uniwersytetach…kafelki o ile by potrafił, w co wątpię.
Umiejętność pyskowania „na bazie, w temacie i po
linii” była za PRL-u podstawą zrobienia
kariery politycznej i naukowej. Ale tylko pyskatość nie wystarczyła,
trzeba było jeszcze śledzić uważnie skąd wiatr wieje,
aby tak jak współcześnie Niesiołowski, nagle
zmienić front i pyskować na tych, którym jeszcze wczoraj zgotowano owacje na stojąco.
Jeśli na ten przykład wybitna poetka (późniejsza laureatka literackiej
nagrody Nobla, pani Szymborska)
sławiła w swoim wierszu geniusz Stalina powiedzmy w styczniu, a w marcu zmienił się kierunek wiatru i
trzeba było już na Stalina pyskować, to rodził się
pewien dyskomfort. Aby
zdjąć z polskich uczonych czasochłonny i
absorbujący obowiązek śledzenia aktualnych „tryndów” w pyskowaniu, obowiązek ten w
całości scedowano na ich oficerów prowadzących w SB. Tym prostym sposobem kadra naukowa
polskich uczelni mogła się zająć badaniami naukowymi i
dydaktyką (w zakresie wyżej wymienionym), zaś oficerowie
prowadzący SB, podpowiadali swoim TW (tajnym
współpracownikom), na kogo mają pyskować, bądź komu zgotować owację na stojąco.
W wyniku tej zgodnej współpracy, polskie uniwersytety stały
się kuźnią kadr dla SB, czy też może odwrotnie, co
położyło podwaliny pod dzisiejszy boom edukacyjny III RP.
„…z mojego wielkiego bólu, moja smutna piosenka…” - napisał tuż przed wybuchem II wojny światowej Karol, Olgierd Borchardt . Było to jego całe wypracowanie które napisał w gimnazjum w Wilnie, na temat „Dziadów” Mickiewicza. O dziwo wypracowanie zaliczono mu na piątkę, gimnazjum i studia ukończył i zapisał się w historii Polski jako wybitny pedagog , publicysta i … kapitan żeglugi wielkiej. W systemie edukacyjnym III RP, pan Burchardt ze swoją „smutną piosenką” maturę by oblał (bo za „piosenki” nie ma punktów), a jeśli nawet jakimś cudem by ją otrzymał, to wylądowałby (jako mało uzdolniony) na jakiejś Wyższej Uczelni Bicia Piany w Postoliskach Wielkich ( o ile miałby na czesne: 300 złotych na miesiąc), gdzie by go nauczono pyskować i niczego poza tym! Kariera polityczna stanęła by przed nim otworem.
„…z mojego wielkiego bólu, mój smutny felieton…”
Anthony Ivanowitz
15. lipca. 2009r