Ten pan już nigdy nikogo nie pomówi?
„..Ten Pan już nigdy nikogo nie zamorduje..” grzmiał na konferencji prasowej kilka lat temu, były minister sprawiedliwości, niejaki Żiobro. Miał on na myśli doktora G, który wedle Ziobry miał mordować pacjentów. Sytuacja gdy urzędnik państwowy (wszystko jedno jakiego szczebla), dziennikarz, czy ktokolwiek inny, feruje wyroki nie czekając aż uczyni to sąd, jest w państwie prawa skandalem wołającym o pomstę do nieba. Taki urzędniczo-dziennikarski warchoł, który nie czekając na sądowe rozstrzygnięcie o winie podejrzanego, pomawia go o czyn przestępczy jeszcze nie udowodniony, powinien zostać boleśnie ukarany, tak aby nigdy więcej nie przyszło mu do głowy ogłaszać przestępcami ludzi, którym sąd jeszcze winy nie udowodnił! Dlatego też wyrok warszawskiego sądu, nakazujący byłemu ministrowi sprawiedliwości przeproszenie doktora G, we wszystkich mediach w których został przez Ziobrę pomówiony, przyjmuję z wielka radością. Ten Pan, jeśli zapłaci z własnej kieszeni kilkaset tysięcy złotych na ogłoszenia w mediach, nigdy już nikogo nie pomówi - to jest pewne!
Wolność słowa nie oznacza wolności miotania kłamstw i obelg. Jeśli jeden, czy drugi urzędniczo dziennikarski warchoł i dzikus, dostanie po kieszeni za pomawianie innych, to jego koledzy zastanowią się kilka razy, nim na polityczne zamówienie, podejmą próbę zlinczowania niewinnego człowieka.
W historii III RP, mieliśmy masę przykładów niszczenia niewygodnych politycznie ludzi, przez sprzedajne media i skurwionych dziennikarzy. Z reguły, nawet po sądowym uniewinnieniu pomówionego przez media człowieka, sprawcy dziennikarskiego lub urzędniczego linczu, pozostawali bezkarni. Bezkarna pozostała pani Marszałek dziennikarka „Rzeczpospolitej”, która pomówiła ministra Szeremietiewa o łapownictwo, choć sądy kolejnych instancji winy byłego ministra nie potwierdziły! Bezkarna pozostała redakcja gazety, która pomówienie dziennikarki wydrukowała! Bezkarne pozostają całe hordy dziennikarskich dzikusów, którzy zlinczowali w polskich mediach polonijnego działacza i biznesmena, pana Kobylańskiego (zarzucając mu kolaborację z gestapo i wydanie w jego ręce rodziny żydowskiej w czasie II wojny światowej), choć jak w końcu przyznał IPN, brak jest jakichkolwiek dowodów, że pan Kobylański popełnił zarzucane mu czyny. Jak poinformowały media, pan Kobylański pozwał do sądu 19 dziennikarzy i dyplomatów. Jeśli sąd rozpatrujący pozew Pana Kobylańskiego, zadziała równie sprawnie i szybko jak w przypadku doktora G, to być może nastąpi w Polsce prawny przełom: dziennikarska hołota ze strachu przed dotkliwymi karami finansowymi, nie odważy się więcej na niszczenie ludzi niewygodnych takim czy innym klikom politycznym czy urzędniczym. Od momentu wpłynięcia pozwu pana Kobylańskiego do sądu w Warszawie, żaden dziennikarski warchoł, ani żadna „gazeta”, nie odważyła się „odgrzać” po raz setny „niusa” o kolaboracji Kobylańskiego z gestapo. Już tchórzy strach obleciał, już trzęsą portkami, sadzili, że sędziwego starca można flekować bezkarnie, a tu taka niespodzianka z jego strony!
Wyrok w sprawie doktora G, haniebnie pomówionego przez ministra sprawiedliwości, jest jaskółką, która być może zwiastuje nadejście wiosny w polskich mediach. Skoro żadne siły społeczne nie są w stanie uczynić z nich wiarygodne i uczciwe środki przekazu społecznego, to może siłą tą okażą się polskie sądy?
Anthony Ivanowitz
13. grudnia. 2008r