Kobylański story, czyli potęga internetu
Polonijny biznesmen Jan Kobylański z Urugwaju, postanowił
wytoczyć proces dziewiętnastu dziennikarzom i dyplomatom. Być może za moją namową.
„Rzeczpospolita” w wydaniu z dnia 31 stycznia 2007 roku
poinformowała, że pion śledczy IPN odmówił wszczęcia śledztwa przeciwko Janowi
Kobylańskiemu, gdyż w zasobach tej instytucji nie ma żadnych dokumentów
potwierdzających, iż obywatel ten był sprawcą zarzucanego mu przez media czynu.
Przypomnijmy, że kilka lat temu polskie media przeprowadziły zmasowaną kampanię
propagandową przeciwko Kobylańskiemu, zarzucając mu, że w czasie II wojny
światowej wydał w ręce gestapo rodzinę żydowską. Z komunikatu IPN wynika
jednoznacznie, że polskojęzyczne gadzinówki pomówiły niewinnego człowieka o
kolaborację z gestapo, choć ani wtedy ani obecnie nie było na to żadnych
dowodów!! Wyjątkowo haniebną rolę w oczernianiu niewinnego człowieka odegrał
ówczesny szef IPN, Leon Kieres. Wielokrotnie twierdził on, że IPN jest w
posiadaniu jakiś dokumentów potwierdzających winę Kobylańskiego i zapowiadał
wszczęcie szeroko zakrojonego śledztwa. Teraz okazuje się, że „sprawa”
Kobylańskiego była chamską, prymitywną prowokacją zorganizowana przez media,
mającą skompromitować niewinnego człowieka tylko dlatego, ze wspierał on
finansowo radio „Maryja”, mające na pieńku z resztą mediów. Kompromitacja
Kobylańskiego miała na celu pogrążenie radia „Maryja”, na zasadzie „z kim się
zadajesz, takim sam się stajesz”.
W państwie prawa, wszystkie redakcje biorące udział w
nagonce na Kobylańskiego ( najbardziej aktywne były „Gazeta Wyborcza”.
„Rzeczpospolita” i Telewizja Polska), byłyby już bankrutami. Musiałyby wypłacić
panu Kobylańskiemu ogromne odszkodowania, zaś zszargana opinia pogrążyłaby je w
oczach czytelników. W Polsce, państwie praworządnym inaczej, nic takiego się
nie stało i nie stanie. Dziennikarskie gnidy które zorganizowały kłamliwą akcję
oczerniania pana Kobylańskiego mają się dobrze, i ani im w głowie przeprosić
haniebnie pomówionego człowieka. Dziennikarska hołota która moralnie
zlinczowała bogu ducha winnego człowieka, będzie udawać, że nic się nie stało.
Redaktorzy naczelni gazet, związki zawodowe, rady etyki zawodowej – wszyscy oni
będą ślepi i głusi!
Jedną z najbardziej moralnie odrażających grup zawodowych w
PRL-u byli dziennikarze. Większość z nich była gotowa wykonać dowolnie podłe
zlecenie władz, licząc słusznie na ochłapy. Historia dziennikarstwa w III i IV
RP dostarczyła dziesiątków dowodów na to, że ta grupa zawodowa nadal otwiera
czołówkę najbardziej haniebnych profesji w niepodległej – podobno – Polsce.
Jest nikłe prawdopodobieństwo, że słowa które piszę dotrą do
pana Kobylańskiego, ponieważ jednak cuda się zdarzają, więc apeluję: Szanowny
panie Kobylański, „ta zniewaga krwi wymaga”. Niech Pan ciąga po sądach polskie
dziennikarskie gnidy do końca świata i jeden dzień dłużej. Jeśli i tym razem
tym szubrawcom się „upiecze”, to za chwilę zlinczują kogoś innego, jeśli
otrzymają takie zlecenie. Te dziennikarskie kanalie trzeba siłą odsunąć od
uprawiania zawodu. Możemy ten cel osiągnąć bojkotując gazety zdominowane przez
te indywidua, oraz ciągając ich po sądach do upadłego, w każdym przypadku
przyłapania ich na kłamstwie i dezinformacji!!!
A jednak cuda się zdarzają! Artykuł powyższy opublikowałem na własnej stronie internetowej 3 lutego 2007r. Po kilku miesiącach otrzymałem e-maila z biura pana Kobylańskiego, z oficjalnym podziękowaniem. Artykuł jednak dotarł do Pana Kobylańskiego i być może to moja zachęta spowodowała, że Pan Kobylański postanowił na drodze sądowej bronić swego dobrego imienia. Niestety muszę Pana Kobylańskiego zmartwić: znając sprawność i rzetelność polskich sądów, (oraz wiek Kobylańskiego: ponad 80 lat) sprawiedliwości to on prędzej doczeka się w Niebie, niż w polskich sądach.
Anthony
Ivanowitz
8. grudnia.
2008r