Polska kapelanami stoi.

 

 

 

   Kilka lat temu,  za czasów rządów SLD, ówczesny   minister  Obrony  Narodowej  J.Szmajdziński, awansował   pilota samolotu SU - 22 ( ppłk . Andrzeja Andrzejewskiego) do stopnia pułkownika, o czym informowały wtedy wszystkie polskie media. (" Katapultował się na medal " – pisała „Gazeta Wyborcza”). Czym sobie zasłużył pan pułkownik na tak zaszczytne wyróżnienie?  Przeżył ćwiczenia wojskowe na poligonie w Wicku Morskim, choć nie miał prawa!

   Najpierw popsuła się prowadnica w samolocie, po której miał być wyrzucony pocisk  imitujący cel do ataku rakietowego. Następnie (pomimo komendy wstrzymania ognia),  „szwejki " odpaliły aż dwie rakiety przeciwlotnicze typu KUB, gdyż (jak się domyślam) popsuła się korbka w telefonie  i o wstrzymaniu ognia  poinformował ich posłaniec na rowerze, niestety pół godziny za późno!  Rakiety okazały się niestety sprawne  i zamieniły środek transportu użytkowany przez pułkownika w kupę złomu. Na szczęście w nieszczęściu, sprawna okazała się katapulta, ale już radiolokator popsuł się. Grupa ratownicza szukała pilota w ciepłych wodach Bałtyku  przez półtorej godziny. Gdyby nie donośny głos pilota i dobry słuch żołnierzy z grupy ratunkowej, to poszukiwania rozbitka trwałyby zapewne do dzisiaj. Niewykluczone, że popsuły się też łodzie ratunkowe, albo też zabrakło do nich paliwa.

   Uznanie pana Ministra wzbudził fakt, że pilot jakimś cudem przeżył, choć żołnierze biorący udział w manewrach  dołożyli wszelkich starań, aby medal za odwagę i awans wręczyć pułkownikowi ... pośmiertelnie.

   Analizując opisane zdarzenie, należy zastanowić się czy aby awansowano wtedy właściwego żołnierza. Jeśli uznamy, że pilot przeżył cudem,  to sferą cudów zajmuje się w jednostce wojskowej kapelan. To właśnie jemu należał się awans i to do stopnia co najmniej generała. Ponieważ jednak kapelan nie został wówczas awansowany,  ani też w żaden inny sposób doceniony, więc  cudowne ocalenia z beznadziejnych sytuacji, definitywnie się w polskiej armii skończyły, o czym bardzo boleśnie przekonali się uczestnicy pechowej wyprawy samolotowej do Smoleńska.

   Również i w tym wypadku, organizatorzy lotu dołożyli wszelkich starań, aby  medale i awanse wręczyć  uczestnikom rejsu...pośmiertelnie. Najpierw łamiąc wszelkie obowiązujące procedury, jakiś wybitny mąż stanu  tak ułożył listę pasażerów, że w jednym samolocie  znalazło się całe dowództwo wojska polskiego, prezydent kraju, ministrowie, wielu posłów, itp. Następnie, wbrew przepisom obowiązującym w lotnictwie, pilot samolotu podjął decyzję o lądowaniu  w warunkach tak słabej widoczności, że gdyby lądowanie powiodło się, to zgodnie z przepisami  obowiązującymi w lotnictwie cywilnym, powinien on stracić dożywotnio licencję pilota!  Ponieważ jednak był on pilotem wojskowym, więc gdyby lądowanie się powiodło, to nie tylko włos z głowy by mu nie spadł, ale  pewnie zostałby awansowany i nagrodzony. (Za podjęcie decyzji sprowadzającej  na pasażerów samolotu śmiertelne niebezpieczeństwo!)

   Istnieją poszlaki wskazujące na to, że decyzję o lądowaniu w warunkach pogodowych wykluczających taki manewr, pilot podjął  w wyniku  nacisków  wywieranych na niego przez przełożonych znajdujących się właśnie w samolocie. (Dowódca sił powietrznych, generał Błasik był w kabinie pilotów, kilkanaście minut przed katastrofą).  Jeśli tak było istotnie, to rodzi się pytanie, skąd  wzięło się przekonanie „grupy trzymającej władzę w samolocie”, że lądowanie  w ekstremalnie trudnych warunkach pogodowych uda się?  Albo też mówiąc inaczej, dlaczego uważali oni, że wydarzy się kolejny cud  który sprawi, że samolot wyląduje szczęśliwie w gęstej mgle?  Otóż notable „trzymający władzę w samolocie”, wyszli z następującego założenia.

    Jeśli cudem przeżył  ćwiczenia wojskowe  na poligonie w Wicku pułkownik Andrzejewski, w sytuacji gdy jego samolot został  ostrzelany rakietami przez polskich szwejków, to dlaczego nie miałby się wydarzyć jeszcze jeden cud w korzystniejszej sytuacji, w której przeciwnikiem pilota była „tylko” mgła, a nie dodatkowo polskie szwejki ( które  pozostały w koszarach i z ich strony nie zagrażało samolotowi  omyłkowe ostrzelanie rakietami)?

   Polska armia i polskie życie publiczne, bazuje na cudach i kapelanach! To co inne nacje uzyskują w skutek wytężonej pracy, wzorowej organizacji, przestrzegania mądrego prawa i procedur, my Polacy chcemy osiągnąć bałaganem, prowizorką, lekceważeniem obowiązków służbowych, niefrasobliwością, czy wręcz głupotą.  A gdy wszystkie te czynniki prowadzą  do tego do czego prowadzić muszą, do akcji wkraczają jak zawsze niezawodni, jak zawsze  do usług...kapelanie!  Jakie piękne potrafią oni organizować pochówki, jakie mają poruszające nad mogiłami kazania.....jak bardzo wzruszają się polscy kmiotkowie słuchając tego, jaki patriotyzm w nich  wówczas wstępuje!

   Tak, polska armia i polskie życie publiczne bazuje na cudach i kapelanach. Od czasu do czasu, ta podstawa naszej państwowości i militarnej potęgi,  z tajemniczych powodów zawodzi, budząc zdumienie całego narodu i  jakże słuszną reakcję władz: jeszcze więcej kapelanów, by ci wymodlili jeszcze więcej cudów! Niech inni organizują życie swoich narodów w oparciu o wiedzę, naukę, mądre prawo i procedury...my mamy swoje cuda i swoich kapelanów i to wystarczy!

  

 

Anthony Ivanowitz

www.pospoliteruszenie.org

22. maja. 2010r.