Historia
usprawiedliwiania kurestwa
Z reguły nie publikuję tekstów nie swojego autorstwa. Tym razem czynie wyjątek, zauroczony tekstem ze strony
http://www.perlyprzedwieprze.salon24.pl/
PN dopiero przymierza się do wydania tomu zawierającego
zeznania "komandosów"
z 1968 roku, a już pojawiają się znaki
zwiastujące to wydawnictwo.
Do takich znaków niechybnie należy artykuł prof.dr.hab. Wiktorii Śliwowskiej wydrukowany w sobotniej „GW” („Dr Jekyll i Mr IPN”). Z artykułu wniosek wyciągnąć należy taki: zeznania
składane w śledztwie nie są tym, czym się
wydają, a czym są, rozstrzygnąć może tylko wybitny
specjalista. Dosłownie o zeznaniach „komandosów” u Śliwińskiej nie ma ani słowa, ale coś mi mówi, że
są w Polsce
jedynie trzej specjaliści godni dokonania ich egzegezy,
to jest panowie Friszke, Garlicki i
Dałoby się ten ideał nazwać „historią współczującą”, tyle, że współczującą „jednokierunkowo”. Sam dobór słów jest tu charakterystyczny.
"Ileż atramentu wylano na temat
słabości "pryszczatych"
w pierwszych powojennych latach" – pisze, na przykład,
prof.dr.hab. Śliwowska i pisze zgoła po orwellowsku,
skoro "słabością"
nazywa się tu stanie po
tej stronie, po której "w pierwszych powojennych latach" stały partia, bezpieka tudzież Związek Sowiecki, słowem - wszystkie ówczesne potęgi. Doprawdy - "słabością" można nazwać podjadanie
czekolady siostrze, ale przecież nie bitą
dekadę zaangażowania w twardy totalitaryzm. Bez żartów! Każą
mi podziwiać ludzi, którzy wstępowali do partii, gdy ta
łamała kości, a występowali, gdy im nie pozwolili
wydawać jakiegoś pisma, czy poszczypali
trochę znajomych... Swoją drogą, to ciekawa rzecz z tym występowaniem: słyszy się wiele
o oddawaniu legitymacji partyjnych, a czy słyszał kto kiedy
o oddaniu mieszkania uzyskanego za "usługi ideologiczne"? Ja w każdym razie
- nie słyszałem...
Za zasługę
mają "pryszczatym"
zerwanie ze stalinizmem około 1956 roku, jakby po
XX zjeździe sowieckiej partii trwanie przy stalinizmie było możliwe, dla
kogokolwiek mającego więcej, niż dwie
klepki we łbie. Zresztą z czym tu było czekać
do XX zjazdu, skoro - zaraz po śmierci
"Chorążego Pokoju"
- za liberalizację zabrał się Beria?
(to, nawiasem mówiąc, chyba rosyjska
tradycja - Jan Kucharzewski
pisze w pierwszym tomie "Od białego caratu, do czerwonego" o nawracaniu się na liberalizm
najgorszych stupajów po śmierci Mikołaja
I...) I kto wie, czy nie miałby
dziś Beria niezłej prasy, gdyby go kumple nie ukatrupili (czy pamięta się
łajdactwa Chruszczowowi?). "Żadnego przebaczenia!
Nie ma prawa do błędu. Opowieść o synu marnotrawnym
nas nie dotyczy!"
– skarży się
Śliwowska, też pijąc do eks stalinowców.
Prawo do błędu? Błąd popełniła szesnastoletnia Natalia Piekarska, z chorzowskiego liceum, która w marcu 1953 wpadała na pomysł, by rozpowszechniać
ulotki z protestem przeciw przemianowaniu Katowic na Stalinogród,
w związku z czym przesłuchiwano ją przez siedem dni,
pobito i trzymano w nago karcerze po kostki
w wodzie, choć miała otwartą gruźlicę,
ale przecież błędu nie popełniła Szymborska,
która śmierć Stalina opłakała wierszem, bo kimże
by dziś była bez tamtego zaangażowania?
Doprawdy proszę państwa – trzeba przy każdej okazji
przypominać „pryszczatym” ich kurestwo, choćby
przez wzgląd na pamięć
wszystkich Piekarskich tego świata... To też jest „historia
współczująca”.