Polskie prawicowe elity intelektualne, biją na alarm: narodowe tradycje giną, nasza słowiańska kultura i zwyczaje są wypierane przez wzorce północnoamerykańskiej kultury masowej. Znawcy problemu twierdzą, że Polacy nie chcą oglądać rodzimych filmów, nie oglądają obrazów polskich malarzy. Tak zapatrzyliśmy się w cywilizację amerykańską, że nawet lekceważymy polskie zwyczaje kulinarne. Jeśli jakiś restaurator, z roztargnienia czy nawyku, nazwie kotlet mielony kotletem mielonym (a nie hamburgerem) i tak też napisze w karcie dań, to może być pewien, że sam spożyje ten przysmak polskiej kuchni, inni nie będą się przecież ośmieszać jedząc mielonego. Kiosk z frytkami musi się nazywać „Fast – Food”, inaczej tubylcy nie zbliżą się nawet aby zobaczyć, czym w nim handlują. I tak ze wszystkim!
Chcesz się jak człowiek napić w lokalu gorzałki, pod taką nazwą jej tam nie uświadczysz. Same whisky, brandy, burbony i inne paskudztwa nie nadające się do picia. Włączysz radio – jazz Murzynów z Ameryki nadają. W telewizji: talk – show. Obraz i treść jak za komuny (gadające głowy), ale nazwane z amerykańska. Otworzysz dowolną gazetę, to jakbyś jakiś angielski słownik ekonomiczny otworzył: co drugie słowo to jakiś menager, , dealer, makler. Czym prędzej trzeba gazetę precz cisnąć, tak zamerykanizowana, że zrozumieć cokolwiek nie sposób.
Kupisz dziecku zabawkę, sięgasz po instrukcję obsługi by dzieciakowi wyjaśnić jak się nią bawić, a objaśnienie po angielsku i chińsku. Instrukcji nie ma komu przetłumaczyć na polski. Żaden szanujący się tłumacz nie przyzna się, że zna ten język.
Młodzież szkolna uczy się po nocach życiorysów idoli amerykańskiego rocka, a zapytaj jednego z drugim, kto to był Bolesław Chrobry, to albo odpowie zgodnie z prawdą, że nie wie, albo jeśli bystry, będzie kombinował, że to solista jakiegoś amerykańskiego zespołu country.
Istny koszmar! Jak tak dalej pójdzie, to zamiast drugą Japonią, staniemy się drugą Ameryką. Czy „o take Polske my walczyli?”. To po to Lechu przez płot skakał ( czy też może motorówką go milicja do stoczni podwiozła), aby nam obce siły podstępnie z Polski uczyniły 51 stan Ameryki? Niedoczekanie! Przeżyliśmy jako naród nawały tatarskie, mongolskie, tureckie, germańskie, ruskie i Bóg wie jakie jeszcze, przeżyjemy i nawałę amerykańską!
Wzorce zachowań, obrzędy, obyczaje, Polak wysysa z mlekiem matki, dziedziczy je niejako genetycznie. Żadna propaganda, reklama, żadne zabiegi socjotechniczne, żadne knowania obcych sił, nie są w stanie tego zmienić. Obecne zauroczenie Ameryką i jej kulturą hamburgera, to chwilowy narodowy kaprys, który minie, co poniżej udowodnię. Zacytuję opis pewnego staropolskiego zwyczaju świętowania uroczystości rodzinnych, by udowodnić jak niewiele się w tym zakresie zmieniło.
„... Najadłszy się smacznych potraw i skosztowawszy cukierków, trzeba się napić. Obaczmyż , jak starzy Polacy tę potrzebę ułatwiali. Najprzód gospodarz po odbytej sztuce mięsa nalał w mały kieliszek wina i pił nim zdrowie wszystkich siedzących przy stole. (...) W ten moment, kiedy gospodarz wymienił pierwsze zdrowie, jaki taki brał się do swojego kieliszka i tymże sposobem, pił zdrowie wszystkich, jako i gospodarz (...) Trafiało się i to, że komu trunku aż po dziurki pełnemu, nagle gardło puściło i postrzelił jak z sikawki naprzeciw siebie znajdującą się osobę. Czasem damę po twarzy i gorsie oblał tym pachnącym spirytusem, co bynajmniej nie psuło dobrej kompanii. Niezdrowy z resztką ekshalacji uciekał co prędzej za drzwi, albo gdzie w kąt. Dama także ustąpiwszy na bok, jako tako się naprędce ochędożyła, a resztę w śmiech obrócono i wszystko znowu do pierwszego ładu powróciło. Ten jednak, któremu się taki wypadek zdarzył, już nie miał miru w kompanii. (...) Lecz bywali tacy opoje, którzy czując w sobie zbytek trunku, a nie chcąc go odstąpić, kiedy po skończonym stole trwała jeszcze dobra ochota, wychodzili za dom i tam sprawiwszy sobie dobrowolnie wymiot, powracali do kompanii i znowu na nowo pili(...) To było największym ukontentowaniem gospodarza, kiedy słyszał nazajutrz od służby, jako żaden z gości trzeźwo nie odszedł: jeden, potoczywszy się wszystkie schody tocząc się kłębkiem przemierzył, drugiego zaniesiono do stancji jak nieżywego, ów zbił sobie róg głowy o ścianę. Tamci dwaj skłóciwszy się, pyski sobie powycinali, ten jegomość , chybiwszy krokiem, upadł w błoto, a do tego ząb sobie o kamień wybił...”
Gdyby nie archaiczna polszczyzna tego tekstu, dałbym sobie rękę uciąć, że to współczesny opis jakiejś rodzinnej balangi weselnej, czy komunijnej. A to czasy saskie, XVIII wiek. (1).
Ponad dwieście lat minęło a obyczaj w czystej klinicznej postaci trwa przekazywany z ojca na syna, z dziada pradziada. Taki w nas tkwi patriotyzm, takie umiłowanie ojczyzny i słowiańskich tradycji. Co nam tam jakoweś mydłki z Ameryki z ich jarmarczną kulturą mielonego kotleta? Przeżyliśmy potop szwedzki, sowiecki, przeżyjemy i amerykański. Byleby zdrowie dopisywało, gdyż jest ono warunkiem koniecznym, by nasze słowiańskie obrzędy i tradycje kultywować!
(1) Jędrzej Kitowicz. „Opis obyczajów za panowania Augusta III”. Rozdział o trunkach i pijatykach.
Anthony Ivanowitz
25. czerwca, 2006r